2014.03.19 – Agnieszka Bobowska

 

Pochodzi ze Zgorzelca, mieszka w Zielonej Górze, podróżuje po całym kraju. Współtworzy kabaret Grzegorz Halama Oklasky, występuje także solowo z autorskimi piosenkami z programem „Chyba piosenki”. Zapraszamy do przeczytania rozmowy z Jarosławem Jarosem.
Agnieszka Bobowska: Jaki jest Pana zawód?

Jarosław Jaros: Zawód wykonywany, to artysta estradowy. Zawód wyuczony, cokolwiek to znaczy, to mechanik pojazdów samochodowych. Mógłbym sobie dopisać jeszcze zawód – kierowca, bo w mojej pracy, jest to główne zajęcie. Więcej czasu spędzam za kierownicą samochodu, niż na scenie.

Skąd wzięła się fascynacja kabaretem?

Odkąd pamiętam słuchało się u nas w domu Programu Trzeciego Polskiego Radia, a w nim między innymi programy rozrywkowe. Sądzę, że poczucie humoru wykształciła we mnie właśnie Trójka, której słuchałem na okrągło. Radio miałem włączone przez całą dobę. Wracałem ze szkoły, a radio grało. Zdarzało się, że budziłem się w nocy i jakaś audycja mnie zainteresowała, to słuchałem jej do końca. Tak też poznałem kabaret Potem (czyli nocą). Oczywiście była i telewizja, a w niej kabarety: Tey, Elita, Dudek. A, no i adapter z płytami winylowymi: Wojciech Młynarski, Kabaret Starszych Panów, Dudek i wiele innych. Czyli moja fascynacja wzięła się z radia, telewizji i poczucia humoru.

Czy pamięta Pan początki swojej działalności artystycznej?

Wszystko zaczęło się w czasach liceum. Uczyłem się, czy też uczęszczałem do Zespołu Szkół Zawodowych im. Bohaterów II Armii Wojska Polskiego w Zgorzelcu. W drugiej klasie Pan Tadeusz Prawelski wciągnął mnie do tworzącego się zespołu, mającego wziąć udział w międzyszkolnym przeglądzie piosenki turystycznej. Był to okres, w którym bardzo interesowałem się tak zwaną „poezją śpiewaną” (nie lubię tego określenia), piosenką turystyczną, muzyką celtycką i kabaretem. Do dzisiaj te zainteresowania mi się nie zmieniły. No i pojechaliśmy na ten przegląd. Zajęliśmy nawet drugie miejsce. Po powrocie nadal graliśmy i występowaliśmy na przykład na uroczystościach szkolnych. I tak do końca szkoły. Ważna jest tez postać Pani Jolanty Długiej (mojej polonistki), która wciągnęła mnie do projektu związanego z rocznicą wprowadzenia stanu wojennego. Bardzo lubiłem te występy i traktowałem je bardzo poważnie. W dniu próbnej matury mieliśmy wystąpić z okazji Dnia Kobiet. Żeby się nie spóźnić, wyszedłem szybciej z matury. Bo lubię występować i nie lubię się spóźniać. Całe szczęście, że w dniu prawdziwej matury nie miałem występu.

Dopełnieniem działalności w liceum było przygotowanie przeze mnie scenariusza i wyreżyserowanie programu artystycznego na naszej studniówce. Teksty pochodziły głównie z kabaretów młodego pokolenia.
I tak to się zaczęło.

Jak rozpoczęła się współpraca z Grzegorzem Halamą?

Po liceum postanowiłem założyć swój kabaret. A gdzie było by lepsze miejsce niż w Zielonej Górze i klubie Studenckim „Gęba”? To tu działały takie kabarety jak: Potem, Ciach, Jurki, E.K. No i przyjechałem do Zielonej Góry. Założyłem ze znajomymi ze studiów kabaret Słuchajcie (1998), który działa nadal. Pisałem teksty, muzykę, występowałem, reżyserowałem, zajmowałem się sprawami technicznymi, liderowałem. W międzyczasie poznałem Grzegorza Halamę. Grzegorza pierwszy raz widziałem (chyba w 1996 roku) w telewizji podczas festiwalu w Opolu. Rozłożył mnie wtedy na łopatki. Nikt wtedy w Polsce nie posługiwał się tak absurdalnym poczuciem humoru. Bardzo mi się to podobało. A w Zielonej Górze widywaliśmy się towarzysko. Jakoś w 2001 roku Grzegorz potrzebował osoby technicznej do pomocy przy jego występie. Zaproponował mi, ja się zgodziłem i pojechaliśmy. Sytuacja się powtarzała. Grzegorz współpracował wtedy jeszcze z Wojtkiem Kamińskim z kabaretu Jurki. I tak z Wojtkiem jeździliśmy na zmianę. Przez jakiś czas jeździliśmy też we trzech. Ale różnie bywało z naszą dyspozycyjnością, ponieważ i Wojtek i ja mieliśmy swoje kabarety. W 2003 roku Grzegorz zaproponował mi stałą współpracę. Zastanowiłem się chwilę i się zgodziłem. Na początku była to pomoc techniczna i wspólne wykonanie „Wywiadu z panem Józkiem”. W kolejnym programie pojawiałem się częściej, w kolejnym jeszcze częściej. A teraz pojawiam się bardzo, bardzo często.

Jak wygląda praca w kabarecie? Kto pisze teksty, a kto muzykę?

Jeśli chodzi o kabaret Grzegorz Halama Oklasky, to nie mamy sztywnego podziału. Czasami piszemy wspólnie, czasami osobno. Bywa różnie. Czasami któryś z nas napisze tekst lub ma pomysł i dalej pracujemy nad tym razem. Nie mamy tak zwanego „kompleksu autora”. Nieważne, kto co napisał, ale ważne, aby efekt końcowy był jak najlepszy.

Inne aspekty pracy?

Jest tego bardzo dużo. Sami nagrywamy audycje i filmy, sami je montujemy, sami piszemy i prowadzimy nasze strony internetowe, sami…

Co Pana najbardziej śmieszy?

Jest tego dużo, począwszy od kabaretów, które wymieniłem wcześniej, poprzez humor brytyjski (Monty Python, Jaś Fasola), ale też klasycy amerykańscy (Charlie Chaplin, Buster Keaton, Woody Allen), czy niektórzy stand-up’erzy. Z naszych rodzimych artystów lubię Andrzeja Poniedzielskiego, Artura Andrusa, Piotra Bałtroczyka, Ireneusza Krosnego… oj tu się zatrzymam, bo wymieniać mógłbym długo, a boję się, że kogoś pominę. Śmieszą mnie też moje dzieci.

O czym lubi Pan mówić na scenie, a jakich tematów stara się Pan unikać?

Na scenie, czy estradzie mówić można o wszystkim, tylko trzeba to potrafić. Ja staram się mówić, o tym co jest dla mnie ważne. Na przykład w swoim solowym programie mówię trochę o małych dzieciach i tematach pokrewnych. Jestem na takim etapie, że te tematy są mi bliskie i są dla mnie ważne.

Czy w Pana dotychczasowej karierze zdarzył się taki występ, że publiczność nie reagowała tak, jakby sobie Pan tego życzył?

Nie zdarzyło się tak, aby publiczność nie słuchała, a to jest jednym z warunków udanego występu. Zdarzyło się też, że moje poczucie humoru nie pokrywało się z poczuciem humoru części publiczności. Ale jest to jak najbardziej normalne. Jedni wolą dowcip bardziej intelektualny, a inni, gdy ktoś się poślizgnie na skórce od banana.

Ma Pan swój ideał komika?

Nie mam jednego sprecyzowanego ideału.

Idealny komik jednym słowem? Śmieszny.
Idealny komik dwoma słowami? Śmieszny, inteligentny.

Urodził się i wychował się Pan w Zgorzelcu. Często wraca Pan do rodzinnego miasta?

Urodziłem się w szpitalu w Zgorzelcu. W Zgorzelcu mieszkałem prawie dwadzieścia lat, czyli (jak na razie) pół mojego życia. Moja żona urodziła się w tym samym szpitalu. Mam tu większość rodziny. To znaczy nie w szpitalu, a w Zgorzelcu. Przyjeżdżam, gdy to tylko jest możliwe. Na przykład ostatnio, gdy miałem swój solowy koncert w Pieńsku, to i do Zgorzelca podskoczyłem. Na szczęście Zgorzelec nie jest tak daleko od Zielonej Góry. A Zielone Góra, to taki większy Zgorzelec.

Dziękuję za rozmowę.

Już 30 marca br. w Jarosław Jaros zagra w Afirmacji przy ul. Partyzantów 2 w Zgorzelcu. Więcej informacji na stronie internetowej artysty: www.jaros.pl.

(wywiad został opublikowany na stronie www.zinfo.pl)